Pewnego zimowego listopada, między jedną falą koronową a drugą, znaleźliśmy czas na lot do Stambułu. Nie odwiedziłeś jeszcze jednego z najbardziej spektakularnych miast na świecie? Ten, z którego Izraelczycy lubią wracać z błyszczącymi oczami i mówić „wszystko jest tanie”? Naprawdę... co jest z tobą nie tak?
ale co? Minął dokładnie tydzień od aresztowania pary Izraelczyków, którzy robili zdjęcia pałacowi sułtana Selimy, tureckiego władcy Yaroma India i nie chcieli ich wypuścić… Poziom naszego niepokoju odpowiednio wzrósł. Nastąpiła fala odwołań. Chcieliśmy, żeby wśród jego ludu rozniósł się zapach oryginalnego ras lokum i żeby świat spłonął. I dokładnie zmarł nasz ukochany pies Bagel od 12 lat. A starszy syn ciężko to zniósł. Trzeba było zmienić atmosferę i to szybko. Więc… nie zerwaliśmy „umowy”, spakował laptopa [był wtedy studentem] i, jak mówią Turcy, wsiadł do samolotu. Nie wiedzieliśmy, co nas czeka. Ale patrząc wstecz, jest to miasto, w którym nie można się nie zakochać.
Pierwszy dzień
Drugi dzień w Stambule
Każde miasto ma swoją własną, niepowtarzalną ścieżkę dźwiękową. W Stambule w ten sposób odkryliśmy dźwięk muezzina wołającego „Allah Akbar”.
Odczyty są nagrywane przy okazji, na głośnikach.
O świcie i zmierzchu. Wezwanie do modlitwy zwija się. To wezwanie do nieba przypomina nam o ludzkim pragnieniu wzniesienia się ponad cierpienie w tym życiu. Szczególnie, gdy kuli się nad zrujnowanymi domami w zaniedbanych dzielnicach, zatłoczonymi zwykłymi ludźmi, którzy codziennie toczą walkę o bochenek chleba. Pomaga wiara w boską sprawiedliwość w przyszłym świecie. Widzieliśmy ich, kiedy schodziliśmy do doków, a nie młodych mężczyzn, szczęśliwych i uradowanych, gdy ktoś przyniósł świeży chleb i smażoną rybę. Najprostszy i najbardziej podstawowy. Akmakiem i Balikiem. [Balik jest rybą]. Wcześnie rano i wieczorem mewy, które napadają na miasto, również wrzeszczą. Wrzeszcząc histerycznie, latają wszędzie z siłą i nurkują w hałdy śmieci szukając resztek i walcząc o nie.
Następnego dnia zeszliśmy na dół do hotelowej jadalni, między innymi podali „Su Bork”, czyli turecki wodny boraks i „Gulma”, miękkie danie z ciasta jogurtowego nadziewane serem i szpinakiem. Ostrożność uzależnia.
Poszliśmy na plac Taksim, gdzie na wozach sprzedawano „simit” – cienki, brązowy turecki bajgiel posypany dużą ilością sezamu. Spróbuj ze śmietaną. przysmak. I pojechaliśmy kolejką linową, dziesięć minut jazdy nad rzekę. Wysiądź na stacji Kabatas. Przejdź przez ulicę i dotrzyj do doków, z których odpływa łódź przez Bosfor. A także prom do Kadkoy. Kadakoy wszystkie znaki są również w języku angielskim. Na peronie stały wózki z owocami. restauracja rybna Sprzedawcy soków wyciskanych. Herbata i kawa. Kupiliśmy gorące i delikatne kasztany, które sprzedawca ważył na gorącej puszce w mobilnym wózku sprzedażowym. I gryźliśmy je z przyjemnością. Wybraliśmy rejs, który trwał około półtorej godziny. Każdy z nas zapłacił za bilet około trzydziestu szekli. Rejs w lewo na wschód, w stronę wielkiego mostu łączącego dwa kontynenty. Płynęliśmy po stronie europejskiej, a następnie minęliśmy stronę azjatycką. I istnieje znacząca różnica w budowie, inwestycji, stylu między bankami. Następnie statek wpłynął do Złotego Rogu, mijając Pałac Topikai i meczet Hagia Sophia. Wreszcie powrót do punktu wyjścia. Powinieneś odbyć ten rejs, który nauczy Cię podstawowej topografii, a wzdłuż niego zobaczysz architektoniczne klejnoty. Starożytne pałace. Ogromna twierdza. Słynny most. Wszystko na luzie, spokojnie. A jeśli słuchasz muzyki przez słuchawki, to na ogół wrażenia są rzadkie. [ Ci, którzy lubią muzykę arabsko-turecką, nie potrzebują słuchawek. Rejs obejmuje odtwarzanie tej muzyki na głośnikach statku]. Bosfor wokół Stambułu i Złoty Róg to bez wątpienia jedno z najpiękniejszych miejsc na świecie.
Ponieważ tak dobrze się bawiliśmy, złapaliśmy prom z tej samej stacji do Kadakoi. Kadakoy to dzielnica w azjatyckiej części Stambułu. Wędrowaliśmy między kolorowymi domami i budynkami. Kupowaliśmy uliczne jedzenie, takie jak pizza z oliwkami. W sąsiedztwie ruchliwy i tani targ, z którego miłośnicy „zakupów” nie rezygnują. Umówiliśmy się, że jutro zaspokoimy naszą ochotę na zakupy na dużym tureckim bazarze. O zachodzie słońca znaleźliśmy się na promie powrotnym, ścigały nas dziesiątki mew, a dzieci ze śmiechem rzucały w nie kawałkami chleba i preclami.
Trzeci dzień w Stambule
Poranek rozpoczęliśmy od zwiedzania bulwaru Istiklal. Przeszliśmy İstiklal Caddesi i natknęliśmy się na sklep Hafiza Mustafy, który jest w Stambule od co najmniej stu lat. Znajdziesz tam prawie każdy smak lokum, który ma i kawę, a także knapę. Lokum to starożytny cukierek [jak nie] ze skrobi, cukru, mielonej gumy, z żelatyną lub glukozą. Guma jest żywicą bogini gumy, która rośnie również w Izraelu. i z niego wytwarzają substancję, która utyka w gardle. Turcy jedzą ją po posiłku, aby „wygładzić gardło”. I pojawił się w sklepie w tylu kolorach i kształtach, że musieliśmy usiąść i mu się przyjrzeć. Z perspektywy czasu te małe chwile były jedną z głównych atrakcji naszej podróży. Na zewnątrz robi się zimno i groźnie. Zamówiliśmy czarną kawę I z gumą, dzięki czemu jej konsystencja była gładka i przyjemna. I dwie rolki zielonej baklawy pistacjowej, która była cudowna. Przede wszystkim dlatego, że nie był przesłodzony. Jedliśmy powoli. Delektuj się każdym „kęsem” i każdym łykiem. Jako ci, którzy są panami swojego czasu, a nie jego niewolnikami. W końcu kupiliśmy wszystkiego po trochu jako prezenty. I oczywiście zaopatrzyliśmy się w czarną kawę. Z gumą i bez. Na bulwarze, który był centralnym punktem w okresie europejskim, ponownie kursuje piękny, czerwony i nostalgiczny tramwaj, który jeździ w górę iw dół wzdłuż jego długości. Są markowe sklepy, stragany z turecką shawarmą o nazwie Donner. Kawiarnie, księgarnia będąca zarazem kawiarnią i nie tylko. Stamtąd wróciliśmy na przystanek tramwajowy i wsiedliśmy do tramwaju, który przejechał przez Złoty Róg i wysadził nas na stacji Big Buzzer. To jest stacja Kapalıcarşı. Czy pamiętasz, że byliśmy dokładnie w Stambule, kiedy aresztowano izraelską parę? A krążyły plotki o irańskich oddziałach? Dlatego zdecydowaliśmy się ukryć, że jesteśmy Izraelczykami. i przedstawiać się jako Francuzi. Dlaczego? To nie jest jasne. Syn nie mówi ani słowa po francusku. I jąkam się trochę bardziej niż pamiętam z liceum. I to pomimo faktu, że dostałem ocenę zerową. Gdy zbliżaliśmy się do Wielkiego Bazaru, skoczyła na nas właścicielka sklepu i odważyliśmy się spojrzeć na jej witrynę sklepową. Duży błąd w nawiązywaniu kontaktu wzrokowego. W bardzo życzliwy sposób zadał nam pytanie, które dziś usłyszymy jeszcze wiele razy: „skąd jesteś?”. To znaczy: skąd jesteś? Odpowiedzieliśmy „Paris” i ku naszemu zdumieniu zaczął on płynną francuską przemowę, machając rękami i zachęcając nas do wejścia do jego sklepu i kupienia wazy, najlepiej dywanu. „Merci Merci” zdołałem powiedzieć i uciekliśmy. Następnemu sprzedawcy, który nas zaatakował, powiedzieliśmy, że jesteśmy z Meksyku, a on zaczął płynnie mówić po hiszpańsku. Tam też uciekliśmy i powiedzieliśmy „Gracias”. Następnemu sprzedawcy, z którym nawet nie nawiązaliśmy kontaktu wzrokowego, a mimo to rzucił się na nas, powiedzieliśmy, że jesteśmy z Bułgarii. Ponownie. Nie mówią ani słowa po bułgarsku… i tu też zaczął mówić w języku, który przypominał mi język rosyjski. Rzuciliśmy w niego „spasivą” i uciekliśmy. Nie chcieliśmy już nic. W każdym razie wiele sklepów [około 3000] i wszystkie się powtarzają, po nienajdroższych cenach. Zostaliśmy więc przyłapani przez opalonego i młodego sprzedawcę, który żartobliwie zadał pytanie za milion dolarów. A już byłem tym wszystkim załamany i po prostu spojrzałem prosto w jego niebieskie oczy i powiedziałem „Izrael”! Tak się śmiał: „Chodź”, powiedział, „jesteśmy przyjaciółmi” i zrobił nam herbatę różaną za darmo. Przyjaciele? Skąd byłem zdumiony
„Nie jestem Turczynką” obraził „Jestem Syryjczykiem… z Syrii”.
Rzeczywiście. przyjaciele
Kiedy próbowaliśmy wydostać się z ruchliwego i zatłoczonego miejsca [w moim rozgorączkowanym umyśle pojawiły się wizje koronawirusa związanego z irańskim porwaniem], udało nam się jeszcze usiąść w sklepie skórzanym sprzedawcy płaszczy, który upierał się, że mierzymy płaszcze we wszystkich rodzajów kolorów i chciał czterysta dolarów. Rozstaliśmy się jako przyjaciele. Miło spędziliśmy też czas u krawca, który szyje męskie garnitury a syn mierzył fantazyjne marynarki. Przy wyjściu z brzęczyka przy wejściu na Hagię Sophię kupiliśmy kolejne pół kilograma czarnej kawy. A moja regulacja sensoryczna już ją straciła. Po prostu usiadłem przy jakimś placu i chciałem być w domu. Wtedy podbiegł do nas młody człowiek z czarną brodą, przytulił syna i radośnie powiedział do niego: „Jesteś z Iranu. Prawda? Masz irańską twarz”.
Nie pomogło to w utracie poczucia bezpieczeństwa.
W mądrym posunięciu zdecydowaliśmy się przejść przez most Galata na piechotę. Galata Köprüsü była porą wieczorną. Woda w rzece mnie uspokoiła. Pod mostem restauracje rybne jedna po drugiej. Usiedliśmy w jednej z restauracji, zamówiłem zupę z soczewicy podaną z ich wspaniałym chrupiącym pieczywem. W Turcji chorba, czyli zupa, to nieodłączny element menu każdej restauracji, zarówno zimą, jak i latem. Zupa z soczewicy pomarańczowej czasem z dodatkiem mielonego kaszy bulgur (Mercimek Corbasi), w wersji inwestowanej nazywana jest zupą panny młodej: Azoglinem. To jedno z pocieszających gorących dań serwowanych we właściwym momencie w najbardziej odpowiednim miejscu mojego życia. Stamtąd złapaliśmy kolejkę z powrotem na ceremonie i do hotelu.
Jeśli chodzi o mnie, po zupie i rybie byłem spokojny. Ale syn nie przyjechał aż tutaj, żeby zjeść zupę z soczewicy. Z całym szacunkiem ! Szukał restauracji i znalazł restaurację mięsną, która specjalizuje się w grillowanej jagnięcinie. A nawet w odległości spaceru od hotelu. Szliśmy z hotelu w kierunku Istiklal. W biednej i przerażająco wyglądającej dzielnicy weszliśmy do wspaniale udekorowanego lokalu, z kilkoma rodzajami widelców i noży, kieliszków do wina, kraciastych obrusów i „szu”: na środku restauracji znajdował się duży grill. Koryto pełne węgli, a nad nim pręty, w które wbijane są różne mięsa oraz obrotowy grill. Uszczęśliwił go kawałek jagnięciny. Wgryzłem się w dobre żeberka, a czerwone wino wywołało uśmiech na naszych twarzach. Wyszukaj w Google Zubeyir Ocakbasi.
To był nasz ostatni wieczór w pięknym, hałaśliwym, ekscytującym i przerażającym Stambule. Aby zdążyć na lotnisko, taksówką dzieliliśmy się z młodym mężczyzną, który na widok lampki w naszym paszporcie musiał zbladnąć ze wściekłości. Ale wyciągnąłem trochę maślanych cukierków, które kupuję na wagę na głównym dworcu w Be'er Sheva, a on i kierowca pogryzli je i odprężyli się. W samolocie do domu młoda Izraelka powiedziała nam, że prowadzi interesy swojego ojca i często lata do Stambułu. „Nigdy nie mam dość tego miasta” – powiedziała. „To miasto, w którym najbardziej czuję się jak w domu”. I coś jest w jej słowach.